BLOG

Jak promować tekst?

31 grudnia 2020

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, dziś postaram się opowiedzieć o tym, co zrobiłem, żeby z moimi słowami zapoznała się szersza publika.

Będzie sporo o marketingu, kampaniach reklamowych, kosztach i efektach poszczególnych działań, czyli moja zawodowa codzienność 🙂

Zanim do tego przejdę, chcę jednak przeprosić za czas, w którym nie dodawałem kolejnych wpisów. Zamiary były inne, ale niestety nie zawsze idą w parze z możliwościami. Postaram się wkrótce to nadrobić.

Wydanie powieści na własną rękę to ogromne wyzwanie. Może się wydawać, że najlepszą zachętą dla czytelników jest udostępnienie jej bezpłatnie, jednak przekonałem się, że to nie wystarczy.

Jak więc doszło do tego, że dziś profil Nawii na Facebooku lubi ponad 3000 osób, 1500 dołączyło do podpiętej grupy, i mniej więcej tyle samo unikalnych użytkowników regularnie odwiedza stronę, na której właśnie jesteś?

Z całą pewnością duża w tym zasługa systematyczności w dodawaniu kolejnych rozdziałów (w przeciwieństwie do wpisów na blogu :)). Cały ten projekt opierał się na zaangażowaniu czytelnika. Dawkowanie fabuły nie miało prawa przypaść wszystkim do gustu, ale otworzyło przede mną szansę na podtrzymanie kontaktu z osobami, które w innej sytuacji już dawno zdążyłyby przeczytać całą moją powieść i prawdopodobnie o niej zapomnieć. Wydaje się to świetny sposób na zaistnienie i zdobycie zainteresowania odbiorców.

Przyznam, że wcześniej nie spotkałem się z tego typu formą publikacji, ale jak się dowiedziałem — dawniej była ona popularna za pośrednictwem wydań gazetowych. Tak się złożyło, że mogłem wykorzystać swoje umiejętności zawodowe, żeby przenieść ją w czasy współczesne — do internetu :) Z biegiem czasu przekonałem się, że ma dość poważne wady, ale to już temat na odrębny wpis.

Chciałbym powiedzieć, że wystarczyło publikować kolejne części, podpinać do nich wpisy na fb i cieszyć się z nowych polubień i komentarzy. Niestety nie było to takie proste. Bez tego na pewno nie byłoby mowy o powodzeniu, ale nie byłoby go również, gdyby nie nakład finansowy.

Co miałem na samym początku? Stronę, domenę, profil na facebooku, treść. To oczywiście dużo, ale styczność z marketingiem internetowym nauczyła mnie, że mając tak wiele, można nie mieć nic. Dlaczego? Otóż na stronę nikt by nie trafił bez nakładu, profilu na fb nie polubiłby nikt poza zaproszonymi znajomymi, jednocześnie mało kto mógłby zapoznać się z samą treścią. Dodam, że już na początku projektu wykluczyłem opcję z zapraszaniem własnych kontaktów, bo tego typu aktywność może tylko szkodzić (o tym później).

Początkowo próbowałem dodać informacje o projekcie na forum pisarskim, niestety moderatorzy uznali, że przez link prowadzący do zewnętrznego źródła jest to forma spamu. Skutecznie zniechęciło mnie to do kolejnych tego typu prób.

Następnie znalazłem grupy o odpowiedniej tematyce i napisałem do administratorów z prośbą o umożliwienie przedstawienia swojego projektu. Na kilkanaście podejść, udało się to zrobić w jednym przypadku. Wystarczyło. Dało mi to początek, na jaki liczyłem — przybyło kilkadziesiąt polubień i pojawiły się pierwsze wejścia na stronę.

Gdy nadszedł czas publikacji pierwszego rozdziału miałem już sporą grupę odbiorców (bodajże około 100). Post o udostępnieniu pierwszego rozdziału wypromowałem za pośrednictwem Facebook Ads, kierując go do osób zainteresowanych duchowością. Odzew był zaskakująco duży, więc powtarzałem promocję też w kolejnych tygodniach. W sumie wydatki nie były duże — był to przedział między 20, a 40 zł za rozdział, co przekładało się na kilkadziesiąt nowych polubień i przekierowań na stronę.

Spróbowałem również z kampanią Google Ads — mimo że była ona znacznie droższa, bardzo się opłaciła. Gdybyś nie wiedział, na czym polega — są to linki sponsorowane wyświetlane w wyszukiwarce, w odpowiedzi na konkretne zapytania. Rozliczenia z Google opierają się na ilości kliknięć, co jednocześnie jest też gwarancją ruchu na stronie. Moja kampania zakończyła się sukcesem, dlatego, że blisko 1/3 osób, które trafiły w ten sposób na moją stronę, wróciło na nią ponownie (!). Nawet 1 na 10 byłoby świetnym wynikiem. W tym modelu linki sponsorowane dostarczały mi realnego czytelnika za około 4 złote.

Mogę niestety jedynie domyślać się jaka część z tych osób polubiła też fanpage, bo aż tak głęboko nie można śledzić zachowań użytkowników. Z pewnością razem z działaniem kampanii Google Ads przybywało też sporo polubień na Facebooku.

To wszystko pozwoliło mi uzbierać tam sporą grupę odbiorców i umożliwiło mi najskuteczniejszą kampanię, w oparciu o grupę przybliżonych odbiorców. Na czym to polega? Facebook zbiera dane o użytkownikach, a przy odpowiedniej konfiguracji jego algorytm wybiera wspólne ich cechy i wyświetla reklamy osobom, które mieszczą się w tych samych kryteriach. Z tego powodu unikałem zapraszania przypadkowych osób dla samych polubień. Wyniki? Przekierowania do strony na poziomie 50-60 groszy, podobnie jak polubienia fanpage’u.

Na szczęście przyszedł też inny, długo wyczekiwany efekt — razem z pozytywnymi komentarzami i rosnącą aktywnością, pojawiły się wzrosty ruchu organicznego. Na facebooku fanpage Nawii wyświetlał się w sugestiach stron, rozdziały zyskiwały coraz więcej udostępnień, co bez kosztów przyciągało nowe osoby. Od niedawna obserwuję też pierwsze wyraźne wzrosty z wyników organicznych Google. Wszystko więc idzie w dobrym kierunku.

Jeśli jesteś ciekaw, ile dokładnie na to wydałem, po prostu napisz. Uznałem, że szczegółowe wyliczenia dla większości byłoby mało interesujące ;)

0 komentarzy

Bądźmy w kontakcie